Podzielimy się - fragment książki "Schudnę i wszystko będzie dobrze…"
Minął tydzień a ja nie dokończyłam żadnego z rozpoczętych wpisów, dlatego dzielę się fragmentem wspomnień z ebooka, który niedawno napisałam.
Zanim zaczniesz czytać, należy Ci się drogi czytelniku wprowadzenie. Fragment, którym się z Tobą dzielę, jest częścią opowiadań o 18 lat zaburzeń odżywiania i wiecznej diety. Przeszłam głodówki, diety białkowe, tłuszczowe, surowe, właściwie wszystko, co było dostępne. Aż znalazłam się na dietetycznym dnie, nie mogąc znieść żadnej nowej restrykcji, nawet… podzielenia się jedzeniem.
Podzielimy się
Tę historię zrozumie tylko ten, kto był kiedykolwiek na diecie i nie mógł się doczekać tych rzadkich specjalnych okazji, pozwalających na odstępstwa od reżimu dietetycznego. Sylwester, jako jedna z takich właśnie okazji miał być piękny tamtego roku. Kilka dni przed nim usłyszałam bowiem propozycję - „a może by tak pojechać do Krakowa”? No pewnie! Najem się obwarzanków i 3 dni z rzędu będę pić kawę ze Starbucksa, planowałam.
Zaczęło się obiecująco.
Wieczór przed Sylwestrem byliśmy już w Krakowie i zjedliśmy smaczną kolację. To była restauracja z kuchnią bliskowschodnią. Każde z nas zamówiło co chciało, po niej poszliśmy potańczyć.
Następnego dnia „zdecydowaliśmy się” na późne śniadanie i kawę, choć gdybym miała wybór, to śniadanie byłoby wczesne, obwarzanki czekają przecież od rana.
Nieświadoma tego, co mnie czekało, udałam się na rynek starego miasta, ciesząc się nadchodzącym uroczystym śniadaniem i wieczornym szaleństwem. I wtedy doznałam tak wielkiego szoku, że z tego wszystkiego nie pamiętam co zjedliśmy później, a ja zawsze pamiętam posiłki z wyjazdów.
Pamiętam nawet zupę pomidorową i kotleta z wycieczki szkolnej ze szkoły podstawowej, i to że dzieci z innej szkoły miały na swojej kopytka, żeby było taniej.
W 2011 roku podczas wizyty w restauracji żydowskiej na krakowskim Kazimierzu jadłam czulent, a w 2009 roku w Nowy Rok tosty z serem i okropnym pomidorem, na obiad zaś panierowane kostki rybne. Tutaj, nieprzygotowana na nadchodzącą bombę, usłyszałam słowa:
„zjedzmy kanapkę z serem camembert i suszonymi pomidorami NA PÓŁ”.
Oniemiałam. Na wyjazdach się tak nie je! Ale przecież musiałam się zgodzić i to z uśmiechem. Z tego szoku nie wiem co robiliśmy do wieczora. Dzień następny okazał się jeszcze tragiczniejszy.
Na późny obiad przed powrotem do domu usłyszałam bardzo przyjemną propozycję: burger. I tu też się nie spodziewałam, że straszna nowina gruchnie na mnie jak grom z jasnego nieba. Mieliśmy pójść na burgery XXL, co się zapowiadało obiecująco. W końcu sobie odbiję, myślałam. I co się stało? W środku burgerowni padły znane mi już słowa:
„Zjedzmy jednego NA PÓŁ”. Tak skończył się nasz wyjazd, dzielonym burgerem.
Tak naprawdę kanapka z kawiarni była na tyle duża by się nią podzielić, a burger XXL zjedzony przez jedną osobę bardzo niekomfortowy dla żołądka, wiem bo próbowałam 2 lata później! Co z tego, w tamtym czasie dla mnie liczyły się zasady. Na wakacjach i w święta należy nawtykać się jedzeniem ile tylko się da, a jeśli się tego nie zrobi, to jest stracona okazja. Dietetyczny recydywista nie popełnia tak oczywistych błędów.
Byłam jak Joey.
Dziękuję za uwagę!
Fragment pochodzi ze zbioru wspomnień: Schudnę i wszystko będzie dobrze…